Psychologia od dawna jest miejscem boju o rzetelność naukową. Właściwie odkąd powstała, każda dekada jej rozwoju obfituje w naukowe oszustwa, jest bowiem nauką niezmiernie podatną na brak obiektywizmu badaczy. Pomnik spiżowy wystawiony spuściźnie ojca psychoanalizy wydaje się na pozór trwały i solidny, dopiero po bliższym oglądzie widać, jak pułapka autorytetu potrafi okpić środowisko naukowe i przyjąć pozę autorytarnej wykładni doktryny na wiele dekad. Jak to możliwe?
Chciałbym darować sobie rys biograficzny, ale warto podać przynajmniej podstawowe informacje. Zygmunt Freud urodził się 6 maja 1856 roku w Příborze, pochodził z rodziny niezamożnych, nieortodoksyjnych Żydów. W 1873 roku rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie Wiedeńskim. Po zakończeniu nauki pracował w Laboratorium Fizjologii i Neurologii Uniwersytetu Wiedeńskiego jako asystent Ernsta Wilhelma von Brucke, następnie praktykował w Szpitalu Powszechnym w Wiedniu. Po wyjeździe do Paryża w 1885 roku, gdzie uzupełniał naukę pod kierunkiem Jeana Martina Charcota. Niezmącony, wyjątkowo płodny okres działalności naukowej Zygmunta Freuda trwa w najlepsze do początków dyktatury nazistowskiej w Niemczech. W międzyczasie nasz bohater publikuje dziesiątki książek i artykułów. Zyskuje sławę światowego autorytetu z dziedziny psychologii, psychoanalizy i psychopatologii. Wtedy to klaruje się obraz Zygmunta Freuda jako jednostki o usposobieniu megalomana, faceta nieznoszącego sprzeciwu wobec własnych koncepcji, który zaciekle broni podstawowych wersji zasad psychoanalizy. Płodny okres twórczości Freuda miał wkrótce dobiec kresu, w Niemczech swój przyczółek do zwycięstwa w demokratycznych wyborach zdobywa Narodowosocjalistyczna Partia Niemiec, jawnie głosząca antysemickie hasła. Historia przyśpiesza. W wyborach 1928 roku NSDAP uzyskała 800 tysięcy głosów, by jesienią 1930 roku odnotować 6,4 miliona głosów, a w lecie 1932 roku już 13 milionów. Freud zapewne spodziewał się szykan, prześladowań, mając w pamięci opowieści swojego ojca i obserwując wzrost napięć społecznych w Niemczech. Wtedy następuje coś, co okazuje się punktem zwrotnym dla samego Freuda. 10 maja 1933 r Josef Goebbels wydaje nakaz spalenia przed gmachem opery w Berlinie wszystkich książek dekadenckich, zepsutych moralnie ludzi świata nauki i filozofii. I tak, obok publikacji ojca psychoanalizy, naziści gorliwie spopielili książki Tomasza Manna, Alberta Einsteina, Ericha Marii Remarque’a, Bertolta Brechta, Heinricha Heinego, Emila Zolli i innych ówczesnych myślicieli. Wszystko w ramach walki nowych panów Niemiec o czystość moralną młodego pokolenia Rzeszy .W pewnym sensie spalenie książek Freuda to najlepsze co mogłoby mu się przydarzyć, wszak jak płonąć na stosie idei wrogich nazistom to w doborowym towarzystwie! Do dziś ten fakt przyczynia się do kompletnie bezkrytycznego podejścia do dokonań Zygmunta Freuda. Naziści nie szczędzili mu co prawda epitetów, nazywali go zboczeńcem i idiotą, ale kiedy jedni spostrzegali w pracach Freuda wymysły jego zdegenerowanej psychiki, inni, szczególnie w Wielkiej Brytanii i za oceanem doszukiwali się w zniszczonych pracach geniuszu porównywalnego do kamieni milowych cywilizacji ludzkiej: Teorii Względności Einsteina, czy Teorii Darwina. Pokłosie tych wydarzeń wybrzmiewa zresztą po dziś dzień – amerykański „The Time” z 1999 roku umieszcza Freuda wśród 100 największych umysłów stulecia na pierwszym miejscu! Polskie wydanie „Newsweeka” z 2005 r w dodatku „79 postaci, które zmieniły bieg dziejów” również umieszcza Zygmunta Freuda w ścisłej czołówce. Obraz dokonań tego człowieka został jednak jak się przekonamy spaczony do granic absurdu, mam więc zamiar, posiłkując się stosowną literaturą, rzucić nieco światła na mroczną stronę zarówno psychoanalizy, jak i postaci jej twórcy.
Freud przez dziurkę od klucza:
Kiedy zbierałem materiały do tego artykułu, nie sądziłem że przeczesując internet i literaturę natknę się na swoistą Puszkę Pandory, na przedmiot który raz otwarty, generuje coraz to nowe nieszczęścia które dr Tomasz Witkowski zgrabnie i bez ogródek określa (str 119) mianem „horroru rodem z czasów inkwizycji„. Dla przejrzystości podzieliłem więc artykuł na kilka części w których w każdej z osobna rozwinę temat koncepcji Freuda i podstaw naukowych na jakich się opierały. Nie sądzę żeby lakoniczne stwierdzenie że Zygmunt Freud był oszustem naukowym wystarczył, nie sądzę również żeby można było przejść do punktu dziennego nad metodami jakie stosował, postaram się więc zwrócić uwagę czytelnika na skrajnie nieetyczne działania których dopuszczał się Freud, punktując krok po kroku, kruche i obskurne fundamenty na których został wniesiony piórami „wyznawców” gmach psychoanalizy, czegoś czego wciąż się uczy. Niech za wstęp posłuży mi cytat z samego Freuda, który znajdziemy w dziennikach Sandora Fenencziego, do których dotarł Moussaieff Masson i opublikował w pracy „Przeciw terapii”:
„[…]Pacjenci są tylko hołotą. Jedyną rzecz, do której pacjenci się nadają jest pomóc psychoanalitykowi utrzymać się i dostarczyć materiału do teorii. Jasne, że nie potrafimy im pomóc. To jest terapeutyczny nihilizm. Niemniej kusimy pacjentów, ukrywając te wątpliwości i wzmacniając ich nadzieję na wyzdrowienie”
Trójpodział: ego, superego, id.
Pierwszym zaskoczeniem dla czytelnika będzie fakt że Zygmunt Freud nigdy nie pretendował do miana odkrywcy podświadomości, ni nawet osławionego trójpodziału. Historia opisu walki popędów odbywającej się nieświadomie wewnątrz psychiki człowieka, zaczyna się zapewne dużo wcześniej. W traktacie Platona „Fajdros” (str. 13) znajdujemy jeszcze mglisty obraz idei którą współcześni przypisują Freudowi, a którą autor tego krótkiego dialogu wkłada w usta Sokratesa:
„Jakeśmy na początku tej opowieści na trzy części każdą duszę podzielili: dwie niby na kształt koni, a trzecia na kształt woźnicy”
Platon, choć może szerzej, starożytni Grecy, jak widać zdawali sobie sprawę z konfliktu motywacji czy sublimacji popędu płciowego, i to bez odwoływania się do terminów freudowskich. Zasługą Freuda mogło być ich odświeżenie, ale nie odkrycie i zdefiniowanie. Sytuacja niepewności powoli zmienia się w przekonanie o kalkomanii Freuda, jeśli przeskoczymy o blisko dwa millenia w przyszłość i zatrzymamy się na pracach niemieckich filozofów XIX w. W pismach Fryderyka Nietzche znajdujemy bowiem lustrzane odbicie teorii trójpodziału Freuda, konkretnie w monumentalnym dziele „Poza dobrem i złem”. Nietzche, pisał w nim o koncepcji „ja” jako ciągle dynamicznym konstrukcie tworzonym przez nas samych, podczas gdy rzeczywista struktura umysłu każdego z nas składa się z wielu dusz. Andrzej Śliwerski podsumowuje (str 261-282) bliźniacze opisy Nietzche’go i Freuda krótko:
„Ojciec psychoanalizy kopiował teorie filozofa, często nawet nie zmieniając przykładów do objaśniania. Co więcej, Freud konsekwentnie twierdził, że nie znał dzieł filozofa i nigdy nie miał okazji zapoznania się z nimi. Freud (…) niczym idealny przestępca zatarł wszelkie ślady które mogły prowadzić do odpowiedzi na pytanie (czy Freud kopiował Nietzchego? – przyp mój). Zniszczył bowiem wszystkie zapiski, streszczenia prac naukowych i rękopisy dzieł z pierwszego okresu swojej naukowej działalności”
Teoria seksualna:
Wspomniałem już że naziści określali Zygmunta Freuda mianem zboczeńca i idioty, seksualność bowiem pełniła w psychoanalizie wręcz podstawową kwestię. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że ojciec psychoanalizy miał na tym punkcie prawdziwego fioła, a swoje teorie opierał na dziwacznych, pseudonaukowych podstawach. Freud np. usiłował tłumaczyć kompleksem Edypa mnóstwo ludzkich zachowań. Pomijając negatywną falsyfikację realnego istnienia tego kompleksu, warto zadać sobie pytanie, jak w ogóle w świadomości Freuda wykiełkowała ta idea? Odpowiedź znajdziemy … w listach Freuda do swojego przyjaciela Wilhelma Fliessa (str 128), o którym jeszcze wspomnę:
„Odnalazłem w sobie stałą miłość do swojej matki i zazdrość o ojca. Teraz uważam, że to powszechne zdarzenie we wczesnym dzieciństwie”
Oto cały materiał dowodowy Freuda dotyczący kompleksu Edypa. Serio, śmiało można stwierdzić że bardziej wiarygodny niż ten argument, jest proces wróżenia z fusów, szklanej kuli czy przepowiadanie przyszłości z kości upolowanych zwierząt, ale to nie wszystko. Teoria seksualna święciła triumfy przede wszystkim dlatego, że trafiła na podatny historycznie grunt. Trzeba pamiętać, że w czasach gdy Freud ogłaszał swoje odkrycia, seks był traktowany jako temat tabu, a za sprawą Kościoła Katolickiego ciągle widniała na nim jeszcze etykieta grzechu. I nagle, jednym posunięciem pióra, Freud uwalnia miliony ludzi z szatańskich kajdan tłumacząc, że tak naprawdę popęd seksualny jest umiejscowiony w podświadomości, poza kontrolą umysłu. Teoria seksualna przyniosła więc Europie przełomu XIX i XX wieku komfort psychiczny i przeświadczenie, że dążenie do zaspokojenia seksualnego jest ludzkie i normalne, a ewentualne problemy pomoże rozwiązać psychoanalityk. Leonard Sax streszcza (str 128) wkład Freuda w teorię seksualną w sposób następujący:
„To co unikalnego wniósł Freud do nauki można streścić jednym zdaniem: Wszystko co się zdarza w naszych umysłach jest ostatecznie seksualne. Każdy jest biseksualny, każdy chłopak chce zabić swojego ojca i uprawiać seks ze swoją matką, każde sześciomiesięczne dziecko jest seksualnie zafiksowane, każda kobieta pragnie podświadomie posiadać penisa.”
Śmiałe tezy Freuda, choć pozbawione podstaw naukowych, odbiły się szerokim echem głównie w państwach anglosaskich, ale bynajmniej nie było to spowodowane rzetelnością dowodową. Teoria seksualna wywołała niezwykły aplauz wśród krytyków literackich i artystów szukających ukrytych motywów ludzkiej działalności. Jak zauważa Tomasz Witkowski, „nagle całą literaturę można było zacząć analizować od początku”. To był nie tylko raj do interpretacji dzieł literackich, ale potężny kop natchnienia dla pisarzy, którzy zaczęli tworzyć coraz to nowe postaci, kierowane przez ukryte motywy i nieświadome instynkty, nie bardzo przejmując się jednak faktycznymi podstawami naukowymi psychoanalizy. Ta „odkryta” przez Freuda kopalnia pomysłów ciągle inspiruje do penetrowania świata tajemnicy ludzkiej psychiki, nawet dziś.
Etyka i Terapia:
W jednym z poprzednich wpisów wspominałem o praktyce EBP lub EBT, siostrzanej filozofii prowadzenia badań zachowań ludzkich i wyciągania wniosków na ich podstawie. Przypomnę po krótce, że Evidence Based Psychology/Treatment czerpie garściami z filozofii EBM precyzyjnie określając jak należy zaprojektować eksperyment naukowy, żeby wyniki takiego eksperymentu były najbardziej miarodajne i rzetelne. W przypadku Freuda, jak już wspomniałem rzetelność naukowa schodziła na dalszy plan, dużo bardziej presiżowe miejsce zajmowała u niego teoria, której zaciekle bronił przed krytykami. Kiedy prześledzimy przypadki pacjentów Freuda włos jeży się na głowie. Z oczywistych przyczyn nie będzie tu jednak mowy o wszystkich pacjentach, ale o tych najbardziej znanych w literaturze. Najgłośniejszym znanym przypadkiem jest osoba rosyjskiego arystokraty, Siergieja Pankiejewa (na zdjęciu, z żoną, 1910 r.)- człowieka wilka – jak nazywał go Freud. Pankiejew od dzieciństwa miał cierpieć z powodu wyniszczających go depresji i lęków dotyczących wilków. Kiedy trafił do Freuda był w opłakanym stanie, był wycieńczony i wielokrotnie hospitalizowany. Po pięciu latach intensywnej psychoanalizy, Freud triumfalnie oznajmia, że całkowicie wyleczył Pankiejewa, a na dowód tego publikuje artykuł pt. „Z historii niemowlęcej nerwicy” gdzie opisuje proces „leczenia”. W rzeczywistości ten sukces Freuda to kłamstwo i to posunięte do granic bezczelności. Freud umiejscowił bowiem przyczynę lęków i depresji Pankiejewa w jednej scenie z dzieciństwa tego człowieka. Jako 4 latek Pankiejew miał być świadkiem stosunku seksualnego swoich rodziców, to zaś uruchomiło całą kaskadę problemów, min. fobię, kompleks Edypa i lęk przed kastracją. Psychoanalitycy niechętnie przyznają jednak, że wszystkie ważne wspomnienia z dzieciństwa Pankiejewa, zostały mu narzucone przez Freuda, a z uwagi na uwarunkowania kulturowe w Rosji, Siergiej Pankiejew nie mógł być świadkiem stosunku swoich rodziców. Wilki okazały się psami, ale mroczna narracja nieświadomości Pankiejewa dużo gościnniej przyjmie przecież niebezpieczne wilki zamiast hordy psów. Ten przypadek jest również bez precedensu z innego powodu. Pankiejew do końca swoich dni otrzymywał dożywotnią rente od stowarzyszenia psychoanalityków, za milczenie. Karin Obholzer, australijska dziennikarka która po śmierci Freuda dotarła do Pankiejewa zanotowała jego słowa opisujące ten „sukces” ojca psychoanalizy nastepująco: „Cała sprawa wygląda beznadziejnie. Jestem w takim samym stanie, jak wówczas gdy przyszedłem do Freuda, ale Freuda już nie ma”. Freud konsekwentnie odrzucał doniesienia naukowe np na temat nowych leków psychoaktywnych, wolał częstować swoich pacjentów kokainą i morfiną, igrając z ich zdrowiem i stabilnością psychiczną. Uważał że leki tylko przeszkadzają pacjentom w wyzdrowiniu zakłócając proces psychoanalizy. Freud bez skrupułów rozbijał małżeństwa i doprowadzał ludzi do prób samobójczych (Horacy Frink), czasem nawet udanych (Viktor Tausk). Kompletne fiasko psychoanalizy wychodzi na jaw z opisu przypadku już pierwszej pacjentki Freuda ! Emma Eckstein (na zdjęciu), młoda, atrakcyjna dziewczyna trafiła do niego w 1885 r. Freud i jego przyjaciel, wyjątkowo podły charakter – Wilhelm Fliess, skonstruowali na potrzeby tego przypadku nową jednostkę chorobową – „naurozę nosowo-odruchową”. Remedium na problemy psychiczne Eckstein miał być niegroźny zabieg chirurgiczny, który polegał na usunięciu części kości nosowej. Freud bowiem podzielał bulwersujące teorie Fliessa jakoby „nos był odpowiednikiem genitaliów” i mógł powodować problemy psychoseksualne u pacjentów. Ten niegroźny zabieg omal nie skończył się śmiercią pacjentki, Fliess pozostawił bowiem w ciele Emmy Eckstein kawałek gazy, wdała się infekcja i doszło do krwotoku. Koniec końców, ta młoda i urocza dziewczyna została oszpecona na resztę życia, nie otrzymując ze strony Freuda żadnej pomocy. Stosunek Freuda do swoich pacjentów dobrze ilustruje również cytat (Witkowski, str. 132) z listu ojca psychoanalizy do Carla Gustava Junga, w którym Freud pisze o pewnej kobiecie będącej jego pacjentką:
„[…] nie ma żadnej możliwości żeby odniosła korzyść z terapii, ale nadal jej obowiązkiem jest poświęcać się dla dobra nauki”
W świetle tej nikczemnej bezduszności Freud okazuje się więc nie tylko oszustem naukowym, ale i naciągaczem, obłudnikiem, hipokrytą i katem pastwiącym się nad swoimi pacjentami dla pieniędzy. Do pełni obrazu brakuje nam tylko odpowiedzi na pytanie, czy psychoanaliza przedstawia sobą jakąś realną wartość? Czy skuteczność psychoanalizy w ogóle kiedyś weryfikowano? Otóż tak, dowiedziono że psychoanaliza jest bezwartościowa i raczej szkodzi pacjentom niż pomaga, i żeby to czytelnikom unaocznić pokusiłem się o przygotowanie tego prostego wykresu:
Podsumowanie:
Nie sposób oprzeć się wrażeniu że ten wątpliwy urok psychoanalizy ma niebezpieczny posmak pseudonaukowej bredni, nie sposób również ironicznie nie skonstatować, że psychoanaliza nie tylko nie pomaga pacjentom, ale zakłóca naturalny proces odzyskiwania równowagi psychicznej. Jest niemoralna, nieetyczna, potencjalnie niebezpieczna i biorąc pod uwagę czasochłonność takiej terapii niezwykle kosztowna, w porównaniu np do terapii behawioralnych. Nikt już nie podchodzi do psychoanalizy poważnie, od kiedy stało się jasne, że jej gmach stoi na fundamentach ulepionych z kłamstw, fałszerstw, cierpień pacjentów i megalomanii twórcy psychoanalizy. To nie przejdzie.