Przy okazji rocznicy zamachów z 11 września, przyszła mi na myśl jeszcze jedna, okrągła data. Dokładnie dekadę temu światło dzienne ujrzał największy skandal w historii medycyny, medialna afera o niespotykanym wcześniej zasięgu i konsekwencjach. Była to bodaj najszerzej komentowana sprawa dotycząca opieki zdrowotnej i praktyk klinicznych od 2001 roku, która odbiła się cieniem na współczesnej medycynie. Debata nad dowodami w tej sprawie zazwyczaj od razu przeradza się w konflikt dwóch zwaśnionych stron, choć jak się przekonamy, zwycięzcą mogła zostać tylko jedna.
Zaczęło się skromnie. Jest rok 1998. Chirurg, Andrew Wakefield z Royal Free Hospital w Londynie, przestawia w branżowym czasopiśmie 'The Lancet’ badania na grupie 12 dzieci, które miały problemy z jelitami, oraz zdiagnozowane zaburzenia zachowania (głównie autyzm). Rodzice ośmiorga z nich utrzymywali, że wszystko zaczęło się w kilka dni po podaniu maluchom szczepionki łączonej, przeciwko odrze, śwince i różyczce (w skrócie MMR). Doktor Wakefield ze współpracownikami wskazywali na szczepionkę, jako głównego winowajcę autyzmu, twierdząc również, że w jelitach dzieci stwierdzono szczepy żywego wirusa odry.
Chwileczkę. Czy z przedstawionych danych można wywnioskować że przyczyną zdiagnozowanego autyzmu była szczepionka? Przeanalizujmy. Pierwszy słaby punkt : dwanaścioro dzieci (12!) z definicji nie może być podstawą dla wyciągania tak daleko idących wniosków na temat związku przyczynowo-skutkowego, taka grupa jest po prostu zbyt mała. Drugim słabym punktem było to, że nie wykonano podstawowych, wymaganych metodologią, działań : nie podzielono dzieci na grupy (!), nie sprawdzono częstości występowania autyzmu wśród dzieci zaszczepionych i niezaszczepionych (!), nie zrobiono niczego, co choć trochę przybliżałoby pracę Wakefielda et al, do standardów rzetelności. Na konferencji prasowej, prezentując wyniki swoich badań, Wakefield zaskoczył też przybyłych lekarzy i dziennikarzy wysuwając hipotezę, że być może, skuteczniejsza i bezpieczniejsza była by szczepionka pojedyncza, i to był czwarty słaby punkt teorii. Zdarzenie byłoby całkowicie pominięte, gdyby nie The Independent i The Guardian, które zamieściły informacje o Konferencji w Royal Free Hospital na pierwszych stronach gazet. Andrew Wakefield upierał się, że udowodnił związek między podaniem szczepionki a autyzmem, chciał wierzyć (?), że nie był to przypadek. Cóż, takie rzeczy się po prostu dzieją, i dwanaścioro dzieci z blisko ośmiomilionowej metropolii, cierpiących na dolegliwości jelitowe, ma prawo znaleźć się w miejscu przeznaczonym do leczenia takich przypadków. To nic nie zwykłego, prawda? Żeby zwrócić uwagę na ten typ błędnego rozumowania genialny fizyk, Richard Feynman wymyślił kiedyś legendarną już anegdotkę :
„Wiecie co, dzisiaj przytrafiła mi się niewiarygodna rzecz. Właśnie tu szedłem, na ten wykład, i przechodziłem przez parking. Nie uwierzycie, co się stało. Zobaczyłem samochód z tablicą rejestracyjną WAZ 3572. Wyobrażacie sobie? Z milionów tablic rejestracyjnych w całym województwie, jakie było prawdopodobieństwo, że zobaczę dziś tę właśnie tablicę? Zadziwiające…”
Sprawa ucichła na 3 lata. W 2001 roku Wakefield ze współpracownikami publikuje kolejne rewelacje. W tzw. Dokumencie Kawashimy badacze wykazują obecność wirusa odry w próbkach krwi dzieci z problemami jelitowymi i stwierdzonym autyzmem. Wydawać się więc może, że teoria doktora Wakefielda jest już kompletna, ale co kuriozalne, zupełnie pominięto fakt, że współpracownik Wakefielda, Nick Chadwick wykonał takie badania kilka lat wcześniej (istnienie tych szczepów było istotną częścią hipotezy) i nic takiego nie odkrył, jakim więc cudem, nagle, żywy wirus odry się zmaterializował? Otóż, nie zmaterializował się. Udowodniono bowiem że „Dokument Kawashimy” zawierał fałszywie pozytywne wyniki, czyli wykrył coś, czego w istocie w próbkach być nie powinno. Wakefield wkrótce zresztą wycofał się z poparcia dla tego dokumentu. Niestety, machina dyskredytowania programu szczepień już ruszyła, a paranoja podsycana przez medialną propagandę niekompetentnych pismaków zaczęła przybierać z każdym miesiącem na sile.
Postawmy sprawę jasno. Autyzm jest poważną, neurologiczną, chorobą dziecięcą, której przyczyn, przynajmniej po dziś dzień, nie poznaliśmy. Jako najbardziej prawdopodobne, wymienia się m.in, podłoże genetyczne (patrz tu i tu), wiek rodziców, urazy okołoporodowe, wcześniactwo, czy uszkodzenia centralnego układu nerwowego. Jest jednak w autyzmie coś dziwnie pociągającego, coś co pozwoliło rozrosnąć się tej psychozie do niebotycznych rozmiarów. Jak zauważa dr Ben Goldacre w książce „Bad Science” :
„[Rok] 2002 był faktycznie szczytowym okresem medialnego zainteresowania MMR. W 1998 roku napisano jedynie 122 artykuły nt. MMR. W roku 2002 ich liczba wzrosła do 1257. MMR było w tym roku największą naukową dziennikarską historią, tematem naukowym na który napisano najwięcej opinii i felietonów. „
Tak rozdmuchana do granic absurdu paranoja wdarła się do głównego nurtu wiadomości prasowych i telewizyjnych, powodując spustoszenie w gabinetach zabiegowych gdzie wykonywano szczepienia. Mimo uspokajającego tonu (fakt) nielicznych autorytetów, opinia publiczna konsekwentnie ignorowała nowe informacje, które z biegiem czasu zaczęły wypływać na światło dzienne. Dość powiedzieć, że angielskie tabloidy piały z uwielbiania dla Wakefielda, mimo że nad nim samym, zaczęły powoli zjawiać się czarne chmury. W 2002 r. ukazują się duńskie badania przeprowadzone w latach 1991-1998 o imponującym wręcz zasięgu – zbadano ponad 440 tyś (!) zaszczepionych i ponad 96 tyś niezaszczepionych dzieci. Wyniki były jednoznaczne : nie stwierdzono żadnych różnic między dziećmi w zakresie autyzmu, nie znaleziono też żadnego związku między autyzmem, a wiekiem szczepienia. Po prostu nic. W 2005 r do głosu dochodzi niezawodna Cochrane Colaboration, publikując przegląd systematyczny, w którym jasno stwierdza się że:
„Nasze wyniki wskazują, że szczepienie MMR nie jest związane ze zwiększonym ryzykiem całościowych zaburzeń rozwojowych.”
W 2006 r. w końcu ukazują się sławne badania D’Souzy, gdzie definitywnie odrzucono możliwość istnienia żywego wirusa odry w krwi dzieci ze zdiagnozowanym autyzmem. Badań obalających brednie Andrew Wakefielda było zresztą znacznie więcej, żeby wspomnieć tylko badania z 2006 r. Doya’y i Robertsa, czy badania Taylora, z tego samego roku. Niestety, skutków tej stworzonej przez Wakefielda i media paranoi, w tej chwili nikt nie potrafi oszacować, acz pewne dane mogą nam dać namiastkę obrazu sytuacji:
Wykres z lewej wskazuje spadek odsetka szczepień MMR (UK) w okresie 1998-2004, wykres z prawej dokumentuje przypadki odry (UK) w tym samym okresie. Znajdź różnice. Źródło : „Measles rising thanks to MMR/autism idiots”
Epilog. Przypomnij sobie w tym momencie, któryś z tzw. filmów opartych na faktach i rozsiądź się wygodnie, „przewiń” do napisów końcowych, gotów? Koniec końców, sprawa wygląda tak :
- 28 stycznia 2010 – GMC (taka angielska 'Naczelna Izba Lekarska’) uznała Andrew’a Wakefield’a winnym zarzucanych mu czynów (m.in fałszowanie danych naukowych, zachowania nieetyczne, i sprzeczne z etyką lekarską) i skazała na karę finansową w wysokości 425,643 funtów szterlingów.
- Wakefieldowi dano wiele możliwości powtórzenia badań i potwierdzenia wyników przedstawionych w swojej publikacji, albo przyznania, że się pomylił. Odrzucił obydwie możliwości.
- U 3 z 9 dzieci, u których w badaniach Wakefielda opisano autyzm z regresem rozwoju nigdy nie rozpoznano żadnego rodzaju autyzmu.
- „The Sunday Times” ujawnił, że Wakefield dostawał spore pieniądze od prawników zajmujących się procesami odszkodowawczymi wytaczanymi koncernom farmaceutycznym. Na garnuszku adwokatów byli też niektórzy rodzice dzieci badanych przez lekarza.
- GMC sprawdzała również czy Wakefield w momencie publikowania pracy w The Lancet nie brał udziału w pracach patentowych nad konkurencyjną szczepionką (sic! Nie udało mi się ustalić, czy to okazało się prawdą – przyp. autor.)
Echa tej afery pobrzmiewają do dziś, również na gruncie polskim. Czyżby nikt z przeciwników szczepień nie zdawał sobie sprawy, że skoro w Wielkiej Brytanii coś powodowało autyzm wśród dzieci (np fałszywie oskarżony Tiomersal), to samo powinno dziać się w Polsce? Czy ktoś z przeciwników szczepień, lub tych którzy się wahają, słyszał kiedykolwiek, o chorobach o tak egzotycznych nazwach jak : krztusiec, tężec, świnka, różyczka…Nie? No właśnie.